Koniec wakacji nie nastąpił wcale z końcem sierpnia, bo przecież lato trwało i wcale nie miało zamiaru myśleć o zamianie z jesienią. A może w tym roku jesieni nie będzie? Tak jak nie było wiosny, bo od razu po zimie zaczęło się w kwietniu lato. Wiadomo już od dawna, że mamy anomalie pogodowe spowodowane zmianami klimatycznymi. Tak więc, widząc prognozy dosyć ciepłych i słonecznych dni postanawiamy krótkim, ale intensywnym akcentem zakończyć nasze wakacje, choć to już połowa września. Wybrany kierunek to północno-wschodni róg Polski z bazą w Augustowie. Zaplanowane przez Darka 4 wycieczki rowerowe wymagają rowerów trekingowych. Nie dlatego, że trasy będą w trudniejszym terenie, ale dlatego, że na mapie nie są zaznaczone nawierzchnie dróg, po których mamy jechać. A nasze trekingi nawet obładowane sakwami już różne trasy pokonały i są jak maszyny, jak to powiedział jeden pan oglądając nasze rowery i potem spoglądając na swój zardzewiały i rozklekotany „składak”.
Zatem do dzieła, wsiadamy na nasze stare, dobre i niezawodne Unibiki i jedziemy po gminy na Podlasie.


Trasa 1. – 15 września 2018 r. (popołudniowa przejażdżka w Dolinie Rospudy)

Połowa trasy lokalną drogą asfaltową, równoległą do DK8, której fragment jako obwodnica Augustowa był pierwotnie planowany w Dolinie Rospudy. I pewnie tak by się stało gdyby nie głośne protesty ekologów, które spowodowały, że plany te zmieniono. Cały obszar leśny i rzeka nadal tkwią w ciszy, z dala od TIR-ów.

***

Trasa 2. – 16 września 2018 r. (piękna wycieczka z chmurami, pagórkami – 10% uphill w Żywej Wodzie, jeziora i 30 km DDR z Sejn do Suwałk)


Ta trasa tuż za Suwałkami pokazała swoje polodowcowe oblicze w całej okazałości. Liczne pagórki, pola z głazami narzutowymi, ale też pięknie zagospodarowane tereny, co razem tworzyło malowniczy krajobraz. Dodatkowego kolorytu dostarczały wyjątkowo ładne tego dnia chmury. Dzień był słoneczny, ale też wietrzny.

Po serii podjazdów i zjazdów w pofałdowanym terenie, chwila wytchnienia podczas przymusowego postoju na naprawę koła. Dziury w oponie, ani dętce nie udało się nam zlokalizować, ale powietrze uciekało, zatem wymiana dętki na nową była jedyną słuszną opcją.


W Sejnach zjechaliśmy na ścieżkę rowerową biegnąca równolegle do drogi. Ścieżka nie skończyła się wcale za wsią, ani nawet za kolejną wsią. Darek zastanawiał się głośno kiedy ta droga dla rowerów się skończy. Wtedy zażartowałam, że pewnie dopiero w Suwałkach. I tak było rzeczywiście. Czekała nas 30 kilometrowa droga dla rowerów. To był najnudniejszy odcinek całej dzisiejszej trasy. Wierzcie lub nie, ale takie „bezpieczne” drogi wcale nie są fajne, zwłaszcza jak biegną tuż obok drogi dla aut. Nie dość, że trasa wcale nie jest malownicza to na dodatek szum samochodów nie pozwala wsłuchać się w przyrodę tak jak wtedy gdy jedzie się przez pola czy las. Tutaj trzeba uważać na znaki drogowe, pilnować czy ścieżka nie zmienia strony i w porę przejechać na drugą stronę szosy w oznaczonym miejscu (często oznaczona słabo i nieintuicyjnie lub wcale, ale to „polski standard” budowania DDR).

***

Trasa 3. – 17 września 2018 r. (znowu wiatr i pagórki oraz liczne spotkania z przyrodą; drogi szutrowe lub „polski asfalt” ale setka pękła przed metą)


Start i meta w Olecku. Pętla na północy ociera się o Puszczę Romincką. Po drodze liczne jeziora i stare drogi z drzewami po obu stronach. Typowo mazurskie widoki.

Te krowy były trochę inne od tych, które widywaliśmy do tej pory. Brązowe, o innym kształcie rogów i sylwetce. Raczej nie były to krowy mleczne, które w Dolinie Rospudy w każdym gospodarstwie można było zobaczyć jako stada krów dających mleko z Podlasia.

To duże stado to bydło hodowane na mięso, cechujące się większą masą mięśniową i szybkim przyrostem (rasa Limousine).

Połowa trasy – Gołdap. Tutaj przerwa na kawę na ryneczku i serniczek podany w kawiarence przez bardzo miłą panią. Kupujemy jeszcze w piekarni kanapki na resztę drogi i ruszamy żeby zdążyć przed zachodem słońca.

To była przyjemna wycieczka i czas szybko minął.

***

Trasa 4. – 18 września 2018 r. (umęczyliśmy się jak dzikie norki, upał,  szuter lub kocie łby, ale za to niepowtarzalne klimaty świata opuszczonego gdzie czas się zatrzymał dawno temu, nawet GPS nie dociągnął do mety)


Pierwsze zaskoczenie zaczęło się w Jastrzębnej Pierwszej. Wyjątkowo brzydkiej wsi, gdzie nie dość, że skończył się szuter, a zaczęła się droga z kamienia, to jeszcze wszystkie domy były zaniedbane, a obok wsi ciągnęły się tory i słychać było pociągi towarowe.

Nie wygląda to dobrze, pomyślał Darek, ale co było robić, innej drogi nie było. Trzęsiemy się na swoich rowerkach, kurzy się, bo dawno nie padało, ale jedziemy. Wolno co prawda, ale do przodu.

Chwila wytchnienia w lesie. Piach po ośki, więc trzeba rower prowadzić, jechać się nie da.

Pole z gryką. Jest już dojrzała. Niedługo będzie do zbioru.

Obok pole z ziemniakami zbieranymi przez trzy młode dziewczyny, które przyjechały z koszami na skuterach. Po drugiej stronie kwitnący jeszcze tytoń.

I znów pola gdzie zostały już tylko kikuty po ściętej kukurydzy. Resztę zebrała maszyna, która równocześnie cięła rośliny na drobne kawałki i sypała do przyczepy. Będzie z tego pasza dla zwierząt na zimę.

W pierwszym napotkanym sklepie w pięknym drewnianym budynku robimy krótką przerwę na lody. Nie jesteśmy jeszcze głodni, ale miejsce jest tak ładne, że z chęcią siadamy na ławeczce przy sklepie.

W kolejnych wsiach te same charakterystyczne zdobienia na drewnianych domach pamiętających dawne czasy.

To wzgórze z wystającymi do połowy kamieniami to stary cmentarz choleryczny. Z tablicy dowiadujemy się, że w tej okolicy panowała w 18 wieku epidemia cholery. Wolimy na wszelki wypadek oddalić się jak najszybciej, zwłaszcza, że było już gorąco, a my nie mieliśmy zbyt dużo picia. Musimy poszukać kolejnego sklepu.

W kolejnej wsi zagaduje nas pan, który pyta czy ciężko tak jechać na tych rowerach. Zatrzymujemy się i zaczynamy rozmowę. Pan usiłuje zrobić na nas wrażenie opowiadając historię swojego kuzyna, który przyjeżdżał do niego na rowerze z Ełku w dwie godziny. To dopiero był kozak.

To już końcówka ostatniej męczącej wycieczki. Pożegnalne selfi na tle Biebrzy. Coś mała tutaj ta Biebrza, zupełnie zniknęła w tych szuwarach.

Jeszcze tylko znów szutrowa droga wśród pól, potem kawałek asfaltem przez las i wróciliśmy do Lipska. Zostawiam w sercu obrazek z zaoranym polem i kwitnącym na żółto rzepakiem jako krajobraz Podlasia, bo sam Lipsk z wielkim kościołem i wieczornym dymem z komina nie jest wart odwiedzenia. Ale Podlasie ze swoimi drewnianymi domami we wsiach już tak. Cisza tam taka, ludzi mało, bo jak nam opowiadała pani z jednego z wiejskich sklepów, zostali już tylko ci, którzy mają gospodarstwa i już nigdzie nie wyjadą. A reszta wyjechała już do miast. Zamieszanie robi się tylko w piątki gdy „słoiki” przyjeżdżają do domu i w niedziele po południu gdy jadą z powrotem do pracy, głównie do Białegostoku.



  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *