Pogoda nieco się zmieniła, choć wczorajszy zachód słońca jeszcze niczego nie wskazywał. Dlatego musieliśmy być zawczasu przygotowani na deszcz i wiatr.
Z okna naszego pokoju rano jeszcze przed śniadaniem, gdy nie było chmur na niebie, widać było majaczące zarysy mostu. Ponieważ wiedzieliśmy, że mamy dziś jechać mostem to kierowaliśmy się w tamtą stronę. Gdy dojechaliśmy do mostu przestało padać.
Most był coraz bliżej i bliżej, aż w końcu dojechaliśmy, ale nie zauważyliśmy, że powinniśmy byli kierować się bardziej na nasyp, na którym zaczynał się most. Zawróciliśmy na ścieżkę, która prowadziła górą i wtedy dojechaliśmy na wiadukt, który stał się mostem i w ten sposób wydostaliśmy się na ostatnią niemiecką wyspę na naszej trasie.
Potem szybko dotarliśmy do promu w Puttgarden. Tym promem będziemy płynąć nieco dłużej niż dotychczasowymi połączeniami przez kanały lub rzeki w miastach na wybrzeżu. Tutaj ruchem kieruje kilku pracowników obsługi: ciężarówki tu, osobowe tam, a rowerzyści w innej kolejce.
Zrobiliśmy zakupy w sklepie pokładowym i teraz czekamy na dopłynięcie do Rodbyhavn. Wszystko poszło sprawnie i szybko, choć na początku nie wiedzieliśmy co i jak.
I wjechaliśmy do Danii. Wszystko tutaj wydaje się takie małe.
Ten chłopiec w kaloszach nie jechał sam na rowerze do szkoły, tylko przed nim jechał tata z przyczepką, w której wiózł mniejsze dziecko. A z tyłu jechała mama, która miała przyczepiony na sztywnym holu rowerek, na którym pedałowała mała dziewczynka. Akurat było lekko pod górkę bo dojeżdżaliśmy do mostu, ale nikt się nie zatrzymał, wszyscy dzielnie kręcili. My też. Pozdrowiliśmy się i szeroko do nich uśmiechnęliśmy.
Ten most miał dobrze ponad 3 km. Wyglądał na stary, ale wszystko tam działało, jeździł nawet pociąg. Jeszcze nigdy nie jechałam tak długo mostem, aż zrobiliśmy sobie w pewnym momencie przerwę.
Duńskie ścieżki rowerowe są wzorowe. Dobrze oznakowane i nie kończą się za miastem, tylko tam się zaczynają, albo jest wymalowany pas na poboczu szosy. Wszędzie dojedziesz rowerem. Zupełnie jak w Holandii. Dzięki temu jedzie się szybko i wygodnie. Poza tym nie ma żadnych wzniesień, nawet żadnej górki. Po prostu kręcisz i nie wiadomo kiedy jesteś na miejscu.
Śpimy w duńskim domku. B&B miało wysoką ocenę bo 9,2 na 10 i znaczek Trip advisor. Interes prowadził Duńczyk z mamusią, którą poznaliśmy rano na śniadaniu. Mama podała zrobione przez siebie naleśniki. Dobrze, że spróbowaliśmy po jednym, bo chwilę potem pojawiła się kobieta z wyglądu Dunka, z dwójką dzieci, z którymi rozmawiała po angielsku (dzieci były murzynkami z loczkami w stylu Bambo). Zrozumiałam, że to byli goście, którzy nocowali w tym samym domku, ale w sąsiednim pokoju. Też jadą do Kopenhagi, tyle, że nie rowerach, a pociągiem.
Spanie było urządzone w osobnym budynku, takiej przerobionej szopie, zaś domek właścicieli, w którym było śniadanie, wyglądał tak jakby się czas zatrzymał 100 lat temu. Darek jak wchodził to musiał uważać na głowę bo tak nisko były drzwi. Wszędzie stare bibeloty i meble, które u nas można spotkać na targu staroci, zaś w „naszej” części, tej dla gości, część z Ikea, a część też taka stara. bardzo lubię takie miejsca i też daję dużo gwiazdek.
Rowery stały obok w szopie ze starymi narzędziami. Duńczyk pozwolił Darkowi pogrzebać w skrzynce z narzędziami żeby dopasować odpowiednią śrubę do przykręcenia lampy w rowerze. Śruba wytrzymała do końca wycieczki.
To było jedno z przyjemniejszych miejsc noclegowych. Wieś nazywa się Dyrlev w gminie Praesto.
dzień 6:
mapa trasy – etap 1 do promu
mapa trasy – etap 2 od promu
dystans na rowerze: 34 (do promu) + 70 km (po promie)